czwartek, 20 grudnia 2012

Frustratka kontra moja matka

Jestem zmęczona. Niewyspana. Nie wyrabiam. Na nic nie wystarcza mi czasu. Mam za mało czasu. Jestem taka obolała. Jestem taka sfrustrowana. Jestem taka nieszczęśliwa. Mam mętlik w głowie. Jestem chodzącym nieszczęściem. 
Jestem Frustratką. 

Słyszę takie zdania niemal codziennie. Nie wiem, co ostatnio stało się młodym kobietom i dziewczynom, ale z ich ust wydobywają się jedynie lawiny skarg na otaczającą rzeczywistość. Na początku mnie to bawiło, teraz staram się to ignorować.
Te narzekające panny, które na potrzeby tego tekstu nazwę Frustratkami, prawdopodobnie dzień zaczynają od mocno skrzywionej miny. Frustrować się można na wszystko, chociażby na pogodę - bo śnieg, bo deszcz, bo słońce, bo wiatr, bo mgła, bo upał, bo mróz. Znakomitym źródłem frustracji jest praca, bo przecież stać ją na coś lepszego bo chciałaby więcej zarabiać, bo w tej nie odpowiadają jej współpracownicy. Czy Frustratki robią coś w tej kwestii? Nie, nie mają na to czasu. Muszą się frustrować.
Z facetami też maja problem. Bo one ich nie rozumieją albo co gorsze, faceci nie rozumieją Frustratek. Ich związkom zawsze czegoś brakuje. A jeśli jeszcze nie brakuje, to Frustratka znajdzie ten brakujący element, ten powód, żeby wbić szpilkę w kolorowy balonik.

Frustratki są wiecznie obolałe. To nic, że mają dwadzieścia pięć lat, pracują za biurkiem, nie mają raka, śpią osiem godzin dziennie. Je boli i tyle. Co je boli? Nie wiem, może życie, ta ich frustracja wewnętrzna, która jest pewnie jeszcze większa i straszniejsza niż ta, z którą się pokazują ludziom.
Frustratka nie umie się cieszyć. Dla Frustratki uśmiech to objaw braku szacunku dla własnego nieszczęścia. A jej życiowym zadaniem jest się tarzać w życiowym nieszczęściu.
Frustratka nie ma na nic czasu. To nic, że mieszka z rodzicami, którzy się o nią troszczą, jak o złote jajko, że nie ma zajęć po pracy, że się nigdzie nie udziela, że się nie splamiła żadnym kursem, żadnym hobby. Ona nie ma czasu i trzeba to uszanować. Współczuć najlepiej. Bo Frustratki urodziły się właśnie po to, żeby im współczuć.

Ja jakoś nie zamierzam im współczuć. Współczuję mojej mamie, która odkąd pamiętam za czymś biega, goni, coś załatwia, gotuje, sprząta, wiąże któremuś z nas szalik przy szyi. Mimo tego zabiegania uśmiecha się, opowiada wesołe historie, uwielbia wycieczki rowerowe, po górach się wspina, książki czyta, jak bibliofil. Moja mama nigdy nie była Frustratką. Ona rzeczywiście nie miała na to czasu.  

Holigoli    

9 komentarzy:

  1. Twoja mama jest pewnie świetną babką :)

    OdpowiedzUsuń
  2. moja matka jest podobna :) nie wspona się po górach jedynie ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. znam takie Frustratki...

    OdpowiedzUsuń
  4. Sama bylam frustratka, ale z tym skonczylam pare lat temu :) I bardzo dobrze mi z tym :) A w tych Frustratkach wkurza mnie to, ze nie ccha nic zmienic. Nie znosze ich sluchac...

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja jestem trzecim typem, ani Siłaczką, ani Frustratką. Jestem Sfrustrowaną (ale to brzmi :P) Siłaczką, śpiącą dwie godziny na dobę, czasem smutną, czasem nie (czasem słońce, czasem deszcz), jestem zmęczona, nie wyrabiam, mam za mało czasu, nie ogarniam (Frustratka) i na razie nie mogę nic zmienić! Buuuu... (Frustratka) ALE JESTEM Z TYM SZCZĘŚLIWA (Siłaczka albo pogotowie psychiatryczne) :D

    OdpowiedzUsuń