niedziela, 25 listopada 2012

Zakochane, durne idiotki

Dzisiaj (po rozmowie z jedną zakochaną) nasunęła mi się płciowa różnica bycia w związku. Bo facet, który jest w związku, to po prostu facet, który jest w związku. Zaś kobieta, która jest w związku, to kobieta częściowo wyłączona życiowo. 


Odkryłam, że kobieta, gdy przeżywa stan zakochania:
a) mówi tylko o Nim, bo tylko On jest godny strzępienia sobie jęzora (i każdy ma obowiązek tego słuchać);
b) myśli tylko o Nim, bo o czym jeszcze można by myśleć;
c) martwi się, czy aby na pewno zasłużyła na jego miłość (o tym, czy on zasłużył na jej miłość jakoś nie ma potrzeby myśleć);
d) jest przekonana, że jej uczucie, związek, motyle w brzuchu, emocje wywołane przez lubego są najważniejsze na świecie (nie, Moja Droga, to wszystko to gówno, które interesuje tylko Ciebie i ewentualnie Twojego faceta, jeśli jest totalnym laczkiem i lubi analizować z Tobą takie pierdoły);
e) zapomina o urodzinach przyjaciółki, ale ma do tego święte prawo, bo była z Misiem na basenie tego dnia, bo akurat przypadała ich trzecia miesięcznica (osz, co to w ogóle jest ta miesięcznica?!);
f) ciągle się głupio pyta, jak wygląda (wiadomo, że ładnie wygląda, bo jak ktoś jest szczęśliwy, to przeważnie ładnie wygląda, no i jak spędziła ostatnie dwie godziny u kosmetyczki to także trudno wyglądać źle);

Imię eks podczas s.

Holigoli ma dla Was słowo na niedzielę. Weźcie to sobie do serca. 



wtorek, 20 listopada 2012

W poszukiwaniu "koguta domowego"


Każda z nas jest kurą. Mniej, bądź bardziej, ale zawsze, choć nie wiem jak usilnie wypierałybyśmy się tego. Jesteśmy kurami domowymi, pozostaje kwestia w jakim stopniu i na ile my same na to pozwalamy.
fot. demotywatory.pl

W gruncie rzeczy mężczyźni są całkiem pomocni, a to w jakim stopniu realizują się w tak zwanych „kobiecych” pracach domowych zależy tylko od nas. Ostatnio coraz częściej słyszę trzy, bądź co bądź, piękne słowa: podział domowych obowiązków. Oby padały one jak najczęściej, bo jak na razie ogólne przekonanie o tym podziale dopiero raczkuje.

Przyjaciółka powiedziała kiedyś, że w domu brakuje jej jeszcze tylko dwóch rzeczy – zmywarki i ekspresu do kawy. Pomysł niezły, ale sprzęty nie pomogą nam we wszystkim. Kanon domowych obowiązków jest obfity: zmywanie naczyń, po śniadaniu, kawie, obiedzie, podwieczorku, kolacji, wycieranie kurzu, zmywanie podłogi, mycie okien, gotowanie, pieczenie, pranie, prasowanie, podlewanie kwiatów, zakupy… Do tego dziesięć godzin pracy. Dzień rasowej pani domu powinien trwać 60 godzin. Chociaż pewnie i tak znalazłoby się coś do zrobienia.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Anty-baby land


Miejsce o takiej nazwie chciał kiedyś założyć Al. Bundy, głowa amerykańskiej rodzinki, będącej karykaturą modelowego małżeństwa z dziećmi. Chociaż nie mam łysiny, kosmici nie używają moich skarpetek jako paliwa i nie wkładam ręki w gacie, siadając na kanapie (dla mniej domyślnych to kwintesencja „alabundyzmu”), bywa, że marzę o tym samym. Jest kilka powodów, dla których mam ochotę skupić wszystkie wkurzające baby w jednym miejscu i ich stamtąd nie wypuszczać... nigdy...

List do Pana Eks


Cześć Eks!

Piszę do Ciebie, bo wiem, że i tak tego nie przeczytasz. Nie czytałeś moich tekstów nigdy. Kiedyś nawet powiedziałeś mi wprost, że ich nie rozumiesz. Zawsze ceniłam w Tobie tę szczerość.
Na wstępie muszę Ci się do czegoś przyznać. Zapomniałam o Tobie na rok. Pojawił się ktoś inny i Ty nagle przestałeś się liczyć. Przestały mnie budzić w nocy koszmary, w których mówisz do mnie „najgorsze, co mnie spotkało w życiu, to związek z Tobą”. Pamiętasz, jak mi to wyznałeś na plaży w Kołobrzegu? Jakież to było romantyczne i jak bardzo litościwe były spojrzenia naszych wspólnych znajomych... Bo oczywiście, nie mogłeś sobie odpuścić i musiałeś obdarować mnie tymi czułymi słowami przy publice.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Każdy ma jakiegoś bzika!

Każdy ma jakiegoś bzika, 
każdy jakieś hobby ma!
A ja w głowie mam chomika,
kota, myszy oraz psa! 

Dzisiaj z jedną z bliskich mi osób wyrzucałyśmy sobie, jakie bziki ma ta druga. Sporo się tego nazbierało. Napiszę o swoich. Dostałam bowiem zakaz od osoby mi bliskiej do publikowania jej bzików (ot, taki bzik prywatności).


Lista moich  bzików:
1.) w wolnych chwilach stoję pod myjnią samochodową i wącham tamtejszą woń - bardzo lubię kwiatowy zapach płynu, który jest tam używany;
2.) kiedy myję zęby, śpiewam w myślach "sto lat", ze wszystkimi dodatkowymi zwrotkami - doskonały sposób, żeby szczotkować zęby pięć minut;
3.) kiedy mnie coś wkurza nucę pod nosem "Smoke on the water";
4.) raz na kwartał uzupełniam listę "Rzeczy do zrobienia w życiu";
5.) gram w Eurobiznes według własnych zasad (m. in. kradnę pieniądze z banku już przed rozpoczęciem gry);
6.) rysuję wszędzie wielbłądy i wciskam wszystkim kity, że to przynosi szczęście;
7.) panicznie boję się, że wiatr może mnie zepchnąć na ulicę, przez co zginę tragicznie potrącona przez auto. Kiedy wieje wiatr, trzymam się barierek;
8.) zapisuję się na wszystkie możliwe newslettery;
9.) zadaję durne pytania w większych grupach ("powiedzcie, o czym marzycie?"), powodując tym samym niezręczne chwile ciszy;
10.) lubię palić papierosy w różnych pozycjach - pochylona, na brzuchu, przewieszona przez parapet, zwisając z kanapy;
Bzików, schiz, durnot takich mam jeszcze kilka. Wszystkie je bardzo lubię. Wiecie dlaczego? Bo sprawiają, że jestem Holigoli! Dziś pomyślcie o swoich bzikach i podziękujcie im pięknie za to, że są z wami.

Ciao,

Holigoli

Jesteśmy na Facebooku! Polub nas!

sobota, 10 listopada 2012

Wybacz mi - wersja popijacka

Dzisiaj nauczę Was, jak przepraszać faceta po pijackiej imprezie.
Wyróżnijmy dwóch bohaterów tych przeprosin:
ja - niesmacznie pijana
on - obrzydliwie trzeźwy
Miejsce akcji: pub, parking samochodowy, auto (srebrne), jakieś dziwne schody, sklep Żabka.



Pierwsze piwo
Przepraszam Cię, Kochanie, za ten wieczór. Mogłeś się zdziwić, kiedy zamiast pepsi przyniosłam sobie butelkę pierwszego piwa. Ale przecież znasz mnie, jeśli mówię, że tym razem nie piję, to wychodzę nawalona. Mogłeś mieć chociaż podejrzenia, że tym razem będzie podobnie.

czwartek, 8 listopada 2012

Gdyż nie miała co robić


Przypełzłaś, gdy cię w sumie nie chciałam. Było mi w końcu dobrze. Nic nie zakłócało myśli, przebiegu dnia, nie właziło z butami w życie i nie domagało się więcej. Nie ty, nie zapukałaś do drzwi, chlusnęłaś, że wyleciały z ramy! Najpierw patrzyłam na ciebie jak na frajerkę, że niby co tu chcesz, że może już sobie idź, że zostajesz to zbyt późna. Kazałam popukać ci się w czoło i to porządnie. Miałaś się mnie bać, a nie pałętać się pod nogami. Gdybym mogła cię kopnąć, to pewnie bym to zrobiła, ale było mi żal, bo byłaś „bezpańska”.
Pomyślałam, dobra, to zostań. Bo może „przyszłaś wcześniej, gdyż nie miałaś co robić”. Takie małe vertigo jak u Hitchcocka nawet się przyda, o taka tam odskocznia. Kontrolowałam co robisz, żebyś nie hasała jak koń Rafał...Tak mi się zdawało. A kiedy zorientowałam się, że nie odejdziesz i mam przerąbane... zorientowałam się, że jesteś... miłością.

I’m a loser baby...


Piszę o tym, bo mam dość. Mam po dziurki w nosie słuchania jak wam źle, że mało płacą, że warunki nie te, albo, że żadnej pracy nie możecie znaleźć. Szlag mnie trafia, gdy widzę, jak zostajecie członkami „Straconego pokolenia” na popularnym portalu „z twarzą” w tytule. Że niby dlaczego stracone? Bo jest pod górkę, bo akurat mamy przechlapane? A kto obiecywał, że będzie łatwo? Jestem po studiach humanistycznych, po których „z założenia” według niektórych z was pracy mieć nie powinnam. Dostałam ją tydzień po obronie. I to tę, o której marzyłam. Może miałam szczęście, a może po prostu na to zapracowałam. Nie, nie miałam układów, znajomości, wysoko postawionych rodziców (wręcz przeciwnie). Ja po prostu zap...lałam od rana do wieczora, robiąc kolejne praktyki, staże i szukając kontaktów. Bo poza balowaniem na studiach, musiałam pomyśleć, że z czegoś trzeba żyć i teraz i później. Śmiać mi się chciało, gdy słyszałam opinie ludzi z roku „po tych studiach to nic nie będziemy mieć”, „nie ma po tym pracy”. Taaak, jeżeli całe pięć lat żyło się na garnuszki mamusi i wstawało po 12 być może tak będzie.

Kilka miesięcy temu. Spotkanie z koleżanką, dawną znajomą.
 - Szukam pracy, ale nigdzie mnie nie chcą. Wiesz, nie chcę byle czego. Nie pójdę do sklepu, bo ludzie są denerwujący. Trafi się wkurzający klient i co zrobię?
-    Ale ja też mam wkurzających ludzi w pracy. Wszędzie są tacy.
-    Ale tobie zawsze udawało się wszystko, co zaplanowałaś

I wtedy miałam ochotę kopnąć ją z glana. Zasuwanie przed zajęciami, po nich i w wakacje określa terminem „udawało ci się”...Nie rozumiem tego podejścia, nie rozumiem postawy roszczeniowej „należy mi się, bo jestem zarąbistym magistrem”. Ja też jestem magistrem, który zna swoją wartość, ale nie ma poczucia „ociekania zajebistością”, bo skończył studia.
Poza tym, studia kończy też cała masa baranów, którzy nie mają podstawowej wiedzy, za to kolosalne wymagania wobec przyszłych pracodawców.

środa, 7 listopada 2012

Kobiety chcą penetrować Marsa, faceci Wenus - niekoniecznie


Kobiety za wszelką cenę chcą rozgryźć męską psychikę. Pomyślałam o tym siedząc u fryzjera. To rzeczywiście trochę dziwne, ale właśnie  tam przeglądam kolorowe czasopisma. Tak więc i tym razem, relaksując się  i oczekując na finalny efekt trzydziestominutowego "trzymania farby na głowie", wzięłam się za czytanie tych właśnie gazet. Każde z pism, w mniejszym lub większym stopniu, poruszało jeden temat: co zrobić, aby poznać męski punkt widzenia. Fascynujący szereg trików pomagających zrozumieć męską psychikę, męski system komunikacji niewerbalnej. Kobiety to uwielbiają. Chcą poznać każdy detal, aby usidlić faceta, dopasować się do niego. Zastanawiam się tylko, po co? Czy mężczyźni zagłębiają się w tajniki kobiecej psychiki? Oczywiście, że nie. Czy rozumieją kobiecy system znaków, sygnalizujący o naszym zainteresowaniu? Wątpię. Co zabawne, większość z kobiet uczyła się takich właśnie znaków od najlepszej przyjaciółki, ja przynajmniej byłam uczona J Myślę tu o przeczesywaniu włosów, gładzeniu się dłonią po dekolcie, dziwnym wykrzywianiu warg wyćwiczonym do perfekcji…
Dla Marsjanina czarne jest czarne, a białe – po prostu – białe. Tak naprawdę facet, któremu się podobasz wcale nie zwraca uwagi na to, czy dajesz mu specjalne znaki, nie myśli o tym, czy udajesz niedostępną, bo jeśli taka jesteś, dla niego to znak, że właśnie taka jesteś… rozumiecie o co mi chodzi.
Ostatnio przyjaciółka po powrocie z pierwszej randki z zadowoleniem powiedziała, że robiła wszystko to, czego jej zabroniłyśmy [buntowniczka :)] i poruszała tematy, które wskazałyśmy jako ZAKAZANE. Teraz prawie już dwa miesiące jest w szczęśliwym związku. Można?... Można!

poniedziałek, 5 listopada 2012

Ku pamięci moim przyjaciółkom płci męskiej

Rok temu o tej porze miałam dwóch przyjaciół facetów. Fajnie było ich mieć, bo przyjaźń z facetami jest jednak inna niż przyjaźń z kobietami. Czasami trochę prostsza, bywa bardziej rzeczowa, trochę mniej emocjonalna. W przyjaźni z facetami podobała mi się najbardziej kanciatość naszych relacji. To, że oni potrafili mnie postawić do pionu, bez zbędnego użalanie się nade mną. Z drugiej strony czułam w tych kontaktach sporo czułości, troski, empatii. Kumpel-facet przyjedzie o drugiej w nocy z drugiego końca Polski, jeśli wyrazisz taką potrzebę. Kumpel-facet pójdzie z tobą na wesele, będzie twoim kierowcą i nawet słówkiem nie piśnie, że też lubi wódkę...
Nie będę jednak roztkliwiać się nad zaletami przyjaźni damsko-męskiej, bo właśnie jestem na etapie zastanawiania się, czy takowa w ogóle w przyrodzie występuje. Nie bez powodu użyłam czasu przeszłego w pierwszym zdaniu niniejszego tekstu.
MIAŁAM przyjaciół płci męskiej. Dwóch fajnych, wesołych, zabawnych, bystrych, miłych i strasznie kochanych kumpli. Dzisiaj pozostało mi po nich kilka sms-ów i zabawnych zdjęć z wakacji.  Przyjaźń z nimi skończyła się, gdy ja zaczęłam nowy etap swojego życia, a na mojej drodze stanął mój obecny partner. Uprzedzam zgryźliwych, to nie ja ich olałam i wcale nie miałam dla nich mniej czasu. Dalej do nich dzwoniłam, wysyłałam maile, próbowałam wyciągnąć do kina, próbowałam w ogóle pogadać. Ale między nami była już ściana. A właściwie był wielki foch. Jeden z nich powiedział mi wprost: jestem zdziwiony tymi wszystkimi związkowymi nowinami. I przestał się odzywać. Nie pytali, czy jestem szczęśliwa, nie chcieli poznać mojego faceta, nie chcieli ze mną rozmawiać w ogóle, bo znalazłam sobie faceta.
Kiedy powiedziałam o tym ostatnio mojej koleżance, uśmiechnęła się leciutko i zasugerowała, że oni raczej widzieli się w roli mojego faceta, aniżeli przyjaciela. Dzisiaj wiem, że chyba faktycznie tak było. Wiem też, że oni czują się oszukani, może nawet wykorzystani, ale ja czuję się dokładnie tak samo. Przyjaźniliśmy się przecież! Przyjaciel cieszy się, gdy jego najlepszy kumpel zaczyna układać sobie życie, martwi się, czy aby na pewno jest szczęśliwy, chce poznać wybranka swojego kolegi. Ba! Powinien chcieć też się z tym partnerem polubić. Moi eks przyjaciele faceci zostawili mnie. Odcięli się z dnia na dzień.
Tak, mam im to za złe. Oszukiwali mnie. Czy czuję się winna? Nie, bo ja nie dawałam im sygnałów, że może kiedyś wyrośnie z tego coś więcej, jakieś piękne uczucie. Mieliśmy się tylko kumplować i miało być pięknie. Zamiast tego oni zachowali się, jak baby.

Holigoli

Dobra rada od cioci Holigoli!
Jeśli ktoś Ci się podoba, powiedz mu o tym. Nie zaczynaj przyjaźni, wiedząc, że w następstwie będziesz od tej osoby oczekiwać czegoś więcej. To nie jest uczciwe.