Przypełzłaś, gdy cię w sumie nie chciałam. Było mi w końcu
dobrze. Nic nie zakłócało myśli, przebiegu dnia, nie właziło z butami w życie i
nie domagało się więcej. Nie ty, nie zapukałaś do drzwi, chlusnęłaś, że
wyleciały z ramy! Najpierw patrzyłam na ciebie jak na frajerkę, że niby co tu
chcesz, że może już sobie idź, że zostajesz to zbyt późna. Kazałam popukać ci
się w czoło i to porządnie. Miałaś się mnie bać, a nie pałętać się pod nogami.
Gdybym mogła cię kopnąć, to pewnie bym to zrobiła, ale było mi żal, bo byłaś
„bezpańska”.
Pomyślałam, dobra, to zostań. Bo może „przyszłaś wcześniej,
gdyż nie miałaś co robić”. Takie małe vertigo jak u Hitchcocka nawet się
przyda, o taka tam odskocznia. Kontrolowałam co robisz, żebyś nie hasała jak
koń Rafał...Tak mi się zdawało. A kiedy zorientowałam się, że nie odejdziesz i
mam przerąbane... zorientowałam się, że jesteś... miłością.
Ten tekst to mistrzostwo świata! <3
OdpowiedzUsuńDo mnie zapukała już siedem lat temu i tak już została... i mam nadzieję, że już nigdy nie odejdzie! <3
OdpowiedzUsuńTak to już jest z miłością, przychodzi nieproszona i rozpycha się w Twoim życiu łokciami i zostaje :)
OdpowiedzUsuńŁAdnie napisane
OdpowiedzUsuń