poniedziałek, 21 stycznia 2013

Już mi niosą suknię z welonem... O w życiu!

Wpisałam w kalendarz przyjęcia weselne, w których w tym roku wezmę udział (sporo się tego nazbierało). Kiedy tak odnotowywałam te ważne dla moich koleżanek i przyjaciółek daty, zaczęłam się zastanawiać, czy ja aby nie jestem na tym tle nieco upośledzona. Mam dwadzieścia i parę lat (nie będziemy się tu wdawać w szczegóły). Mam pracę, którą lubię. Faceta, który zdobył w moim rankingu maksymalną liczbę punktów. Mam plany na przyszłość. I absolutnie nie ma w nich miejsca na żadne ślubne harce. Jako, że przywykłam panikować na zapas, zaczęłam się zastanawiać coraz poważniej, czy nie jest to jakiś problem w moim życiu.
Oczywiście, doszłam do wniosku, że to nie jest żaden problem i wszystko jest w porządku. Nie mam parcia na białą suknię. Nie widzę siebie, ani Faceta w białej limuzynie długaśnej na pięćdziesiąt metrów. Nie mam ochoty pchać się pod ołtarz i w białej sukni przysięgać, że nigdy, że do końca życia, że w zdrowiu, że w chorobie, że w biedzie, że w rozpaczy, że nie odpuszczę, nie opuszczę i te wszystkie inne... Myślę, że Facet wie, że tak będzie. Mówię mu o tym, jak mnie najdzie. On przytakuje, mówi to samo, czyli rozumie.


Nie wypuszczę w powietrze białych gołąbków, które obwieściłyby światu, jak bardzo kocham Faceta. Nikt nie sypnie mi ryżem w oczy, ani groszówkami, których za chwile nawet nie będzie można wymienić. Nie dostanę dwunastu kompletów pościeli, dwóch kuchenek mikrofalowych kupionych na przecenie w tesco, ani krajalnicy do chleba. Nie ukroję pierwszego kawałka tortu, na którym mogłyby stać marcepanowe figurki, przypominające mnie i Faceta w ślubnych strojach. Nie zapukam w kieliszek nożem i nie podziękuję moim rodzicom za to, że zaszczepili we mnie zaufanie do instytucji małżeństwa, chociaż moi rodzice są znakomitym małżeństwem. Nie uściskam, fałszywie udając radość, moich teściów i nigdy nie będę musiała ich teściami nazywać. Nie rzucę bukietem w nieszczęśliwe singielki, a raczej upiję się z nimi na pierwszej, lepszej imprezie. Nie zobaczę widoku zataczających się wujków, którzy nawet dobrze nie pamiętają mojego imienia i nie wiedzą, czy studiowałam archeologię, czy dziennikarstwo. Nie wystąpię w reality show zatytułowanym "Płyta z wesela".
To co w takim razie zrobię? Zaplanuję wakacje z Facetem. Pojadę na dobry koncert. Zjem torcik czekoladowy, ale bez tandetnych, marcepanowych figurek. Założę małą, czarną sukienkę, która podkreśli mi talię, a nie zrobi ze mnie słodkiej bezy. Założę na głowę wianek z polnych kwiatów, kiedy będę wiosną mitrężyć czas opalając się na łące. Przejadę się terenowym autem po bezdrożach, zamiast robić sobie popelinę na mieście, pakując się w białą furę ustrojoną balonikami.
Będę dalej antyślubną kobietą z Facetem. A jak mi jednak przyjdzie ochota na za mąż pójście, to zrobię to po cichutku. W urzędzie stanu cywilnego, w skromnym kostiumiku. Po takim agresywnym poście na małżeństwa nie mam prawa robić tego z pompą. I nie żałuję.

Pozdrawia Was,
Holigoli
najbardziej antyślubna kobieta na świecie


P.S. W tym miejscu pragnę powiedzieć wszystkim moim koleżankom, które w najbliższym czasie staną na ślubnym kobiercu, że cieszy mnie ich szczęście i życzę im, aby im tego szczęścia nie brakowało. I absolutnie nie mam nic przeciwko, że one się swoimi ślubami cieszą. Śluby to nie czekolada, nie muszą każdemu smakować.

P.S.2 Ludzie drodzy! Przyszłe mężatki i nie wykorzystujcie na ślubach piosenki Dwa Plus Jeden "Windą do nieba", bo to jest piosenka o tym, że ona go nie kocha, a musi za niego wyjść ("ja go nie kocham, taka jest prawda" śpiewa artystka, opanujcie się więc!).

15 komentarzy:

  1. No, ważne że czekoladowy torcik będzie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aurora, czekolady Ci u nas dostatek. Bez czekolady się nie da żyć przecież!
      Holigoli

      Usuń
  2. Kocham Cie za PS2. Ilekroc slysze te piosenke jako pierwszy taniec Panstwa Mlodych noz mi sie w kieszeni otwiera...
    Co do slubu - ja jestem za, chce wygladac jak beza, miec slodki do obrzydliwosci tort, ale nie mam zamiaru zapraszac wujkow i cioc, ktorych nie widzialam przez ostatnie 10 lat czy nawet jeszcze wiecej - najblizsza rodzina i przyjaciele (pewnie bedzie o to wojna z ojcami :P) Ale do tego jeszcze sporo czasu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się otwiera nóż w kieszeni, ale już nic na to nie poradzimy. :)
      Decyzja z wujkami bardzo słuszna! :)

      P.S. Co to znaczy "sporo czasu"? :) Powiedz, powiedz, powiedz!

      Usuń
    2. Sporo czasu - pojecie wzgledne. 20 lat skonczylam nascie lat temu. Ja bym chciala "juz" a najpozniej w przeciagu 4 najblizszych lat. Ale do tanga trzeba dwojga a moj Luby jest na koncowym etpaie "mam stala dziewczyne, tragedia, zycie mi sie konczy" :P

      Usuń
    3. przycisnąć go do muru! :D

      Usuń
    4. Nie przyciskać, sam do tego dojdzie. :)

      A etap, na którym jest to dobrze nam znany etap. :)

      Usuń
  3. Zgadzam się z tym postem, w całości, od początku do samego końca! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ooo, nie jestem sama z moim antyślubnym nastawieniem. Jak dla mnie to wszyscy wkoło mogą się obrączkować jak gołębie, ale niech nikt mi nie wmawia, że to ja mam nierówno pod sufitem, że nie chcę w swoim życiu takiego cyrku:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. polać autorce ! jakbym to ja pisała :) na szczęście nie jestem sama :)

      Usuń
  5. no masz szczęście z tym PS1 bo było by krucho :)
    Jestem zupełnym przeciwieństwem, oprócz tej białej okropnej limuzyny i bezowej sukni chcę tego wszystkiego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty akurat jesteś stworzona do brania ślubu <3
      Holigoli

      Usuń
  6. Tez tak myślałam, aż.. urodziłam syna, skończyłam trzydziestke i obwiescilam ojcu mojego dziecka, że chce zostać jego żoną :)

    OdpowiedzUsuń