Kiedyś usłyszałam, że ponoć kobiety trzeba podzielić na dwa
gatunki, te które na ulicy oglądają się za dzieciakami i te, które za psiakami.
Nigdy nie należałam do tych, które roztkliwiały się nad każdym berbeciem, nad
kształtem oczka, pulchną rączką, kręconymi włoskami. Dziecko to dziecko, po
prostu sobie jest. Nie miałam i nadal nie mam potrzeby udawania cioci, gdy ktoś
wleci do pracy z „maludą” i zajmowania jej czymkolwiek.
Już słyszę, te głosy jaka jestem wyrodna, nie mam instynktu,
nie powinnam mieć dzieci. Wiecie co – ble ble ble, mam to gdzieś, bo mam prawo
mówić co czuję. I nie będę udawać, że zostałam stworzona do rodzenia. Zawsze
dziwiło mnie określenie typu „lubię dzieci”. Że co przepraszam, a znasz
wszystkie na świecie? To tak samo jakby powiedzieć „lubię ludzi”. Otóż ja nie
lubię wszystkich dzieci. Nie cierpię tych kopiących moje krzesło, gdy piję kawę
w kawiarni, albo biegających między stolikami jak szalone. Zupełnie jakby ktoś
wsadził im korbkę w tyłek i nigdy nie przestał kręcić. Nie lubię małych snobów,
które choć ledwo sięgają do stołu, traktują ciebie jak potencjalnego „dawacza
wszystkiego”, bo im się należy. Mogłabym udusić gówniarzy, którzy dręczyli kota
pod moim oknem, do czasu aż nie ochrzaniłam ich i nie wezwałam kogo trzeba.
Żałuję, że nie miałam wiatrówki. Gardzę małymi sadystami, którzy wyżywają się
na swoich niepełnosprawnych kolegach. Tak więc, nie wszystkie dzieci są fajne.
Jako nastolatka sądziłam, że nie chce nigdy bachora, bo
pieluchy, kupy, „end of life”. I najważniejsze, co wydawało mi się szalenie nie
do zrealizowania – trzeba być odpowiedzialnym. Tak było...do czasu, aż na
świecie nie pojawiła się moja siostrzenica, która jest najmądrzejszą małą
dziewczynką jaką znam. Duża w tym zasługa jej rodziców, bo odpowiadają na jej
pytania, nie mówiąc, że nie mają czasu. Na prośbę „pobaw się ze mną”, nie
reagują zamykaniem drzwi od jej pokoju, co widziałam w innych domach (o
zgrozo). Nie wbijają jej na chama w obrzydliwie wściekłe różowe ciuchy i nie
kupują na siłę lalek. Tak więc mała przepada za czytaniem książeczek, pluska
się w kałuży, rozróżnia modele motocykli i chce zostać „strażaczką”, bo
najbardziej lubi strażaka Sama. Nikt jej nie każe, po prostu tym się
interesuje. Jeżeli kiedyś będę chciała mieć dziecko, myślę, że tak właśnie
postaram się je wychowywać. Właśnie, jeżeli...
Dlaczego w tym chorym kraju nadal panuje myślenie rodem ze
średniowiecza. Ostatnio zaczepiła mnie sąsiadka, której pomogłam nieść zakupy.
Potem tylko tego żałowałam. Usłyszałam, że powinnam się „zainteresować sobą”,
bo już czas. Tłumacząc: znajdź faceta i urodź dziecko. Do jasnej cholery! Czy
tylko na tym polega rola kobiety? Czy ważniejszy od mojego mózgu jest kanał
rodny? To, że mam kilka fakultetów i pracę, w której się spełniam nie ma
znaczenia? Czy w Polsce każdy musi żyć według tego samego schematu? Idąc tym
tropem dalej, lepiej być matką byle jaką i wyrodną niż żadną? To przerażające.
„Matka Polka” zrobiła wam wodę z mózgów. Coraz częściej rzygam tą mentalnością.
Alcatraz
Alcatraz
Wreszcie ktoś napisał prawdę o matkach polkach. Przyłączam się do chrzanienia zasady: znajdź faceta, urodź dziecko! Rock'n'roll musi być, a nie zabawa w rodzinkę. xD
OdpowiedzUsuńZresztą w dzisiejszych czasach łatwiej byłoby znaleźć dziecko i urodzić faceta.
OdpowiedzUsuńTaka buńczuczna postawa i przejmuje się co mówi sąsiadka :)? Fajnie, że kobiety śmielej piszą - nie chcę dzieci i już. Ale w mojej opinii tekst na średnim poziomie, zbyt dużo uogólnień, wpuszczanie się w stereotypy, przez co nie wnosi on zbyt wiele do dyskusji (poza wyrobieniem sobie opinii, że Autorka nie chce dzieci).
OdpowiedzUsuńdo anonimowy: widać nie rozumiesz o co chodziło, uogólnieniem jest twierdzenie powtarzane przez kobiety "lubię dzieci", czytajcie ze zrozumieniem...
OdpowiedzUsuń