Jeśli kobieta pozwala swojemu facetowi wyjechać na trzy miesiące za ocean, to albo jest głupia, albo bardzo go kocha. U mnie oba czynniki się jakoś nałożyły i mój facet wyjechał na trzy miesiące za ocean. On ma swój amerikandrim, a ja mam swoją polską schizofrenię paranoidalną wywołaną chorobliwą zazdrością (hell yeah!). Podobno najgorsze mamy już za sobą. Tak przynajmniej twierdzą znajomi, bo ja jakoś sama tego kompletnie nie zauważyłam. Zwłaszcza, gdy oświadczył mi, z nieskrywaną dumą, że znalazł pracę w klubie nocnym. Moje wyczerpanie spowodowane snuciem domysłów na temat niechybnej zdrady osiągnęło prawdziwy szczyt. Nie pomnę, ile razy w ciągu minionych pięciu tygodni, oczami wyobraźni ściągałam go z ponętnej kanadyjki i wcale nie chodzi mi tu o rodzaj harcerskiej leżanki. Nie wierzę po prostu, że nie potrzebują pracowników w pobliskiej myjni samochodowej, na stacji benzynowej, w barze szybkiej obsługi, w sklepiku dla starszych dam z pończochami w rozmiarze XXL.
Nie! On musiał znaleźć sobie pracę akurat w klubie nocnym! I jeszcze się kretyn pyta, czy coś się stało. Nie, skąd. Nic się nie stało. Cudownie jest. Baw się dalej, a ja tu sobie spokojnie będę siwieć i produkować tkankę tłuszczową, zajadając czekoladki i popychając je kurczakiem z rożna.
Dobre rady wszystkich dookoła tylko mnie dodatkowo denerwują. A życzliwych nie brakuje. Zestaw ciepłych frazesów na pocieszenie też doprowadza mnie do furii i krew jaśnistą zalewa. Moje ulubione slogany pseudo-pocieszycielskie to "tego kwiatu, to pół światu" i drugie, nie gorsze "jak będzie cię chciał zdradzić, to zrobi to wszędzie". Nie no, od razu czuję się lepiej, dziękuję bardzo.
Oczywiście, wszyscy jak jeden mąż twierdzą, że oszalałam i kompletnie mi odwaliło. Ale naprawdę, co z tego, że pracuje w klubie nocnym na ranną zmianę? Nadal to przecież praca w klubie nocnym.
Holigoli
Raszple na Facebooku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz