poniedziałek, 22 października 2012

Peszek przypomniała mi o depresji

Peszek swoją nową płytą (znakomitą i do bólu szczerą) przypomniała mi o mojej depresji. O tym, jak przychodziłam z pracy, kładłam się na łóżku, patrzyłam na puste miejsce po obrazku na ścianie i zmawiałam pośpiesznie pacierze, żeby się już nie obudzić. To trwało cztery miesiące. Miałam dwadzieścia jeden lat.
Gdy mówiłam o tym bliskim, w odpowiedzi słyszałam, że mam się ogarnąć. Ogarniałam się w stopniu minimalnym. Myłam zęby, jadłam coś-tam, czesałam włosy w ciasno spięty kucyk, nosiłam ciepłe swetry i dwie pary jeansów na zmianę. Życie składało się z obrzydliwych poranków, długich, popołudniowych zmierzchów i zbyt krótko trwających nocy. Patrzyłam w oczy osób, które kochałam i widziałam w nich swoje smutne, poszarzałe oblicze. Nie pomagało słuchanie o tym, że inni mają gorzej. Wtedy ja miałam najgorzej na świecie. Tak przynajmniej myślałam i tak chciałam myśleć.
Nie pamiętam momentu zwrotnego. Po prostu się skończyło. Chyba miałam farta, że skończyło się dobrze i szczęśliwie. Że nie miałam odwagi użyć czterech, skrupulatnie przechowywanych opakowań środków przeciwbólowych. Że nie miałam siły wejść do zimnej rzeki i już z niej nie wychodzić.
Nie pomógł mi wtedy nikt. Rodzina nie rozumiała, myśleli, że histeryzuję na swoim punkcie. Znajomych nie było, odpuściłam ich sobie wtedy, a oni mnie nie szukali. Faceta nie miałam, nie potrzebowała balastu napompowanego testosteronem. W pracy udawałam, że jest dobrze i że dręczy mnie przewlekłe niewyspanie. Nie znałam instytucji, organizacji, ludzi, do których mogłabym się zgłosić ze swoim problemem.
Jakoś dziwnie, ale mój problem zniknął sam. Drugi raz się nie powtórzył. Ale w każdej chwili może. A ja nie jestem pewna, czy teraz byłabym na to przygotowana, bo nadal nie umiem o tym rozmawiać. Potrzeba nam takich ludzi, jak Peszek, którzy nauczą nas o tym rozmawiać i przełamią tabu.      
Holigoli


Źródło: youtube.com



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz